Lokalny Fyrtel

To co najciekawsze w Poznaniu i okolicach




Festiwale Kultura

Enter Enea Festival. Magiczna noc nad Strzeszynkiem

Wczoraj oficjalnie rozpoczął się 11. Enter Enea Festival. Zebrana publiczność miała okazję wysłuchać trzech wspaniałych koncertów, które zapewne pozostaną w ich pamięci na dłużej. A wszystko jak zwykle w cudownych okolicznościach przyrody.

Jestem wręcz przekonany, że się powtarzam, ale Enter Enea Festival to jedyne wydarzenie muzyczne, na które niecierpliwie czekam przez cały rok. Uwielbiam tę niepowtarzalną atmosferę. Nikt się tutaj nie spina. Każdy jest ubrany tak jak chce, część zajada się goframi, inni popijają piwo. I to wszystko do siebie pasuje, ponieważ gdy rozpoczynają się koncerty, cała uwaga i tak skupiona jest na scenie. Wszelkie różnice nie mają znaczenia. Wszystkich łączy to co najważniejsze, czyli miłość do muzyki.

Wstęp nie był przypadkowy. Z uwagi na luźną atmosferę, część publiczności lubi sobie pogadać, co przeszkadza w odbiorze. Tak było i tym razem, ale tylko przez chwilę. Gdy na scenie pojawili się Mariusz Patyra, Kiryl Keduk i Mikhail Radunski szybko uciszyli rozmówców. Po kilku minutach każdy wsłuchiwał się w ich wykonanie utworów klasyków jak Brahms, Rachmaninov, czy Arensky. To cudowne w jaki sposób muzyka wpływa na ludzi. Mimowolnie potrafi nami zawładnąć i wpłynąć na nasze poczynania (w tym wypadku milczenie).

Niemniej moja muzyka pojawiła się dopiero z wyjściem na scenę Marta Wajdzik Quartet. Saksofon, gitara basowa i perkusja to połączenie, które uwielbiam. Młoda artystka zaprezentowała nam nagrania ze swojej debiutanckiej płyty My Planet. Jest tu mnóstwo inspiracji otaczającym światem, różnymi kulturami i nurtami muzycznymi. Nie dziwi mnie okrzyknięcie młodej saksofonistki objawieniem, ponieważ podarowała nam naprawdę fantastyczny koncert. Serca publiczności skradła także swoją osobowością. Widać było jej tremę, ale jak wspomniałem, wygrała nietuzinkowa osobowość. Wspominając o kolejnych utworach rozbawiała wszystkich swoją naturalnością i humorem.

A na koniec creme de la creme, nie tylko tego dnia, ale chyba całego tegorocznego festiwalu. Pojawienie się na scenie Michała Urbaniaka, Leszka Możdżera, orkiestry Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu i zaproszonych gości to było coś na co czekałem od chwili, gdy poznałem program. Nikogo nie zaskoczę, że się nie zawiodłem. I nie tylko ja. To nie był koncert, a zbiorowa hipnoza. Niebywałe jak artysta może zawładnąć swoją publiką. Zazdroszczę muzykom którzy mają taką lekkość tworzenia wyjątkowych dźwięków. Ma się wrażenie, że przychodzi im to bez wysiłku. Zaprezentowane aranżacje były cudowne. Wielkie brawa za wplecenie w to wszystko nawiązań do polskiej muzyki ludowej. To wręcz niesamowite co wybitny artysta potrafi stworzyć, z wydawałoby się dobrze nam znanych motywów. Jak cudowny był to koncert najlepiej oddawały reakcje publiczności. Zapatrzeni, zasłuchani, zahipnotyzowani i szaleńczo klaskający po każdym utworze. Nie było tam grama kurtuazji, a czysty zachwyt.

Jak widać pierwszy dzień festiwalu spełnił moje (i nie tylko) oczekiwania z nawiązką. Jestem niezwykle ciekaw co też zaprezentują muzycy w kolejnych dniach. Jeżeli macie ochotę posłuchać dziś wieczorem wyjątkowej muzyki, koniecznie wybierzcie się nad jezioro Strzeszyńskie. Jestem przekonany, że będziecie świadkami czegoś niezapomnianego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *