Do góry nogami autorstwa Tima Robbinsa to prawdziwy teatralny rollercoaster. Wraz z aktorami przenośmy się do świata pełnego dramatu, grosteski, absurdu i przede wszystkim ostrej satyry społecznej. To jedno z tych przedstawień, które zostaje z nami na dłużej, a jego prawdziwy sens odkrywamy dopiero długie godziny po opadnięciu kurtyny.
Oglądając Do góry nogami ma się wrażenie, że jego twórcy postawili w pokoju blender. Zaczęli wrzucać do niego wszystkie swoje pomysły i zmiksowali je. O dziwo mimo wielu pozornie niepasujących do siebie składników wyszło im coś fantastycznego. Na pierwszy rzut oka idea połączenia klasycznego greckiego teatru i hałaśliwego wodewilu nie powinna się udać, a tu działa to znakomicie.
Poznajemy grupę ludzi, która z uwagi na tajemniczą chorobę została od siebie odseparowana. Ich jedyny kontakt ze sobą to świecące ekrany (przypomina wam to coś?). Nie potrafią sobie poradzić z dotykającymi ich problemami. Wspólnie tworzą chór, który postanowił przyzywać zapomnianych bogów, aby pomogli im w pokonaniu przeciwności. W chwili kryzysu odwołują się do tradycji i szukają pomocy wśród zapomnianych wartości.
Z czasem zadajemy sobie pytanie o to, co jest realne, a co jest iluzją. Robbins bawi się konwencjami, rozmywając granice pomiędzy rzeczywistością, a fantazją. Między tragedią, a komedią, a także między bohaterami, a publicznością. W rezultacie otrzymujemy współczesną wersję teatru absurdu.
Bez wątpienia nie jest to łatwe w odbiorze przedstawienie, ale warte naszej uwagi. Spektakl, choć zabawny, jest jednocześnie niezwykle niepokojący. Doskonale łączy absurd, komedię i zmusza do refleksji nad współczesnym światem. Robbins stawia przed nami lustro i każe spojrzeć na naszą rzeczywistość – pełną chaosu, dezinformacji, absurdalnych decyzji politycznych. Bohaterowie są jak my – zagubieni, szukający sensu w świecie, który przestaje być logiczny. Niestety nie dostajemy tu jasnych odpowiedzi jak sobie poradzić z tym stanem rzeczy. Każdy musi znaleźć swój własny sposób na zmierzenie się z tym dziwnym, szalonym światem.
Mam jednak wrażenie, że na koniec dostajemy iskierkę nadziei. Mały promień słońca, który wyłania się z tych ciemnych chmur i pokazuje, że jest szansa na lepsze jutro. Musimy tylko pokonać swoje lęki i podjąć odważne decyzje. Może w ten sposób odnajdziemy się w tym dziwnym świecie, który stoi na głowie.