
W ramach tegorocznego festiwalu AleKino! miałem przyjemność zobaczyć film „Mała Amelia”. Tytuł brzmi z pozoru niewinnie, lecz to, co duet reżyserski Maïlys Vallade i Liane-Cho Han Jin Kuang uczynił z pół-autobiograficzną prozą Amélie Nothomb (konkretnie z jej książką „Metafizyka rur”), jest niczym mały, filozoficzny cud przeniesiony na ekran. Ta animowana perełka to głęboka i olśniewająca wizualnie odyseja w głąb najbardziej zagadkowej fazy życia: wczesnego dzieciństwa.
Film opowiada historię tytułowej Amelii – belgijskiej dziewczynki urodzonej w Japonii, która pełni funkcję własnego, autoironicznego narratora, nakreślając tym samym wyjątkową perspektywę. Na samym początku określa siebie mianem „Warzywa”: istoty całkowicie biernej, zamkniętej w sobie, niczym w metafizycznej rurze.
Fascynujące jest to, że wszelkie kamienie milowe w jej rozwoju (chodzenie, mówienie) pojawiają się nagle, z pominięciem procesu nauki. Odnosimy wrażenie, że Amelia od zawsze posiadała te umiejętności, ale dopiero teraz zdecydowała się je ujawnić.
Największym przełomem okazują się jej drugie urodziny. Dziewczynka wreszcie zaczyna intensywnie eksplorować otaczający ją świat. Genialnie wypada scena, w której babcia częstuje Amelię białą czekoladą. To wydarzenie urasta do rangi wielkiego przełomu, niemal oświecenia. Dopiero ta sensoryczna eksplozja sprawia, że życie nabiera dla niej prawdziwego znaczenia.
Pierwsze Cienie Dorastania
Dorastanie niesie ze sobą nie tylko odkrycia, ale i problemy. Nasza bohaterka przeżywa w filmie chwile głębokiej traumy. Odezwą się one, gdy ukochana babcia musi wracać do Belgii, a wkrótce potem do rodziny dociera informacja o jej śmierci.
Akcja rozgrywa się w 1969 roku, dlatego film subtelnie wplata w tło również traumy innych bohaterów związane z wojną, które poniekąd wpływają także na Amelię. Twórcy nie boją się stawiać trudnych pytań. Niezwykle mocna jest sekwencja, gdy dziewczynka zostaje porwana przez morskie fale – naszym oczom ukazuje się scena powolnego odchodzenia z tego świata. Scena ta jest na tyle sugestywna, że poruszyła widzów w każdym wieku. Na szczęście, dziewczynka ma bliskich, którzy ratują ją z opresji, co wielokrotnie udowadnia, że ten film jest przede wszystkim o sile rodzinnych więzi.
Szczególnie poruszająca jest dla mnie część, w której możemy odnieść wrażenie, że nasza bohaterka przechodzi przez stan przypominający depresję. To szokujące, jak w tak młodym wieku może ona odczuwać całą gamę skrajnych emocji. W pewnym momencie cały jej świat rozpada się jak domek z kart. Oczywiście i tu z pomocą przychodzą najbliżsi, pomagając jej przetrwać trudne chwile.
Wizualny Triumf
Kapitalnie prezentuje się warstwa wizualna. Już na pierwszy rzut oka widać hołd składany klasycznemu japońskiemu kinu animowanemu, a skojarzenia ze Studiem Ghibli (szczególnie ze względu na oniryzm i nacisk na detal) są niemal nieuniknione. Twórcy wypracowali jednak własny, czarujący i rozpoznawalny styl.
Estetyka jest absolutnie hipnotyzująca. Klatki są przesycone pastelowymi odcieniami, które przywołują na myśl akwarelę i tradycyjne japońskie drzeworyty (ukiyo-e). Ta subtelna, nieco senna paleta barw idealnie oddaje zniekształcony, a zarazem intensywny sposób, w jaki małe dziecko postrzega rzeczywistość. Wizualne metafory są genialnie proste i trafne – czy to Amelia tonąca w oceanie fascynacji czekoladą, czy jej samotne chwile egzystencjalnej ciszy.
Inteligentny Kontrapunkt
„Mała Amelia” porusza, unikając przy tym ckliwości. Mamy tu bardzo dużo humoru i przenikliwej autoironii. Cudownie wypada kontrast między filozoficzną głębią rozważań, a absolutną naiwnością głównej bohaterki.
Wzruszenie przeplata się tu z humorem, a towarzysząca narracji nostalgia pozwala dorosłemu widzowi przeżyć na nowo i powrócić do tych beztroskich, choć skomplikowanych chwil dzieciństwa. To opowieść o tym, jak powstaje człowiek, jak kształtują się pierwsze więzi i jak rodzi się poczucie własnego “ja”.
Podsumowanie
„Mała Amelia” to wyjątkowo udana produkcja, która udowadnia, że w pewnych sytuacjach animacja jest najlepszym środkiem wyrazu. W klasycznym filmie aktorskim historia ta nie mogłaby tak dobrze wybrzmieć. Zarówno pod kątem fabularnym, jak i wizualnym mamy tu małe arcydzieło. To pozycja obowiązkowa dla każdego, kto szuka w kinie piękna, głębi i refleksji.
Na festiwalu Ale Kino! możecie zobaczyć więcej wyjątkowych filmów. Jeżeli jeszcze nie macie planów na weekend, to gorąco zachęcam sprawdzić program festiwalu. Na pewno znajdziecie coś dla siebie. Czasu coraz mniej, ponieważ festiwal trwa tylko do 30 listopada!
8/10