Ostatni dzień pierwszej edycji British Film Festival okazał się dla mnie wyjątkowym przeżyciem. Wybrałem się do Kina Muza na seans filmu Paddington w Peru. Z tej okazji organizatorzy przygotowali szereg atrakcji, które sprawiły, że już przed wejściem na salę kinową byłem zachwycony. A przecież najlepsze było dopiero przede mną.
Nie ukrywam, że należę do miłośników przygód Paddingotna. Zupełnie nie dziwi mnie, że dla Brytyjczyków to wręcz narodowy skarb. Już przed seansem wiedziałem, że recenzja, którą napisze będzie entuzjastyczna, no ale nie uprzedzajmy faktów.
Zanim w ogóle dotarłem do kina już w samym przejściu od ulicy Święty Marcin, można było otrzymać kubek gorącej angielskiej herbaty. Prawdziwy szał zaczął się jednak po otwarciu drzwi kina Muza. Otóż w holu wejściowym, na widzów czekam sam Piaddington!!! Mimo ogromnej kolejki, udało mi się dostać do niego i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Gdyby tego było mało, przed wejściem na seans każdy widz otrzymywał słoiczek słynnej marmolady. Tak chciałbym być witany przed każdą wizyta w kinie.
Czas na film. Tym razem uroczy niedźwiadek Paddington musi wyruszyć do Peru, ponieważ jego ukochana ciocia Lucy nie czuje się najlepiej. Wraz z rodziną Brownów rusza w daleką podróż, która jak łatwo się domyślić dość szybko przeradza się w pełną akcji i zagadek przygodę. Okazuje się, że ciocia zaginęła i nasi bohaterowie postanawiają wyruszyć na jej poszukiwanie. Do tego wszystkiego pojawia się wątek zaginionego skarbu. Jak zawsze mamy tu mnóstwo humoru, akcji i wzruszeń. To film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie bez względu na wiek.
Fabuła łączy najlepsze elementy kina familijnego – jest tu humor, akcja, napięcie i dużo wzruszeń. Scenariusz, choć prosty w swojej konstrukcji, unika przewidywalności dzięki dobrze napisanym postaciom drugoplanowym i zaskakującym zwrotom akcji. Wyjątkowo udana jest finałowa sekwencja w Machu Picchu, która łączy dynamiczną akcją z humorem i niezwykle wzruszającym finałem.
Postać Paddingtona pozostaje esencją tej serii – jego dobroduszność, naiwność i niezmienny optymizm są jak balsam na duszę widzów w każdym wieku. W dodatku wyprawa do Peru przypomina nie tylko Brownom, ale i widzom jak ważne są rodzinne więzi i wiara w ludzką dobroć. To zresztą chyba jeden ze znaków rozpoznawczych tej serii.
Nie można zapomnieć o wizualnej stronie filmu. Świat, który oglądamy jest niezwykle malowniczy. Zdjęcia plenerowe ukazujące peruwiańskie krajobrazy są wprost zachwycające. Od bujnych, zielonych dżungli, przez tętniące życiem ulice Limy, aż po majestatyczne szczyty Andów. Szczególne wrażenie robią sceny w Machu Picchu, gdzie rozgrywa się kluczowy fragment filmu.
Patrząc na to jak przywitano mnie przed seansem i jaką sympatią darzę Paddingtona, moje słowa w żadnym stopniu nie są obiektywne. Niemniej Paddington w Peru to kino familijne w najlepszym wydaniu. Mamy tu wszystko, czego wymagamy od takiej produkcji. To film, który wzrusza, bawi i zostawia widzów z uśmiechem na twarzy oraz ciepłem w sercu. Gorąco polecam i szczerze zachęcam, aby wybrać się do kina!
8/10