fot. facebook.com/EnterMusicFestival

To co dobre szybko się kończy. Tegoroczny Enter Enea Festival dopiero co się zaczął, a już wczoraj mieliśmy ostatni dzień festiwalu. I chodź z różnych przyczyn nie mogłem uczestniczyć we wszystkich koncertach, to występu Jana Ptaszyna Wróblewskiego nie mogłem przegapić.

Nie wiem jakie są limity sprzedaży biletów przewidziane przez organizatorów Enter Enea Festival, ale miałem wrażenie, że takiego tłumu jak na koncercie Jana Ptaszyna Wróblewskiego to ja tam dawno nie widziałem. Nic w tym dziwnego. Nawet osoby nieinteresujące się jazzem często kojarzą to nazwisko. Człowiek orkiestra, który w swojej bogatej karierze grywał z wieloma wybitnymi artystami z całego świata, a być może to oni grali z nim.

Dla mnie było to drugie spotkanie z tym artystą na żywo. Ma w sobie coś takiego, co trudno opisać. Jakaś taka wyjątkowa aura. I chociaż gościnnie towarzyszył mu Leszek Możdżer to niestety całą moją uwagę przykuł Jan Ptaszyn Wróblewski. W czasie koncertu nie widać u niego tych wszystkich wiosen na karku. Oprócz niezwykłego talentu muzycznego, posiada również umiejętności oratorskie. Zapowiedzi poszczególnych utworów okraszone były często subtelnym dowcipem i puszczeniem oka do publiczności.

Nie mam pojęcia co napisać o samym koncercie, ponieważ wszystko i tak okaże się trywialne. Mam poczucie, że moja znajomość języka polskiego nie jest wstanie oddać tych cudownych dźwięków płynących ze sceny. Momentalnie zamykam oczy i odpływam, a całe moje ciało pląsa w rytm muzyki. I tak całą godzinę. Ja nie muszę tego rozumieć, ani analizować jak robiło kilku widzów. Dla mnie jazz to przeżycie bardziej duchowe. Jeżeli muzyka przeszywa całe moje ciało i sprawia, że mimowolnie na twarzy pojawia się uśmiech to ja niczego więcej nie potrzebuję. I za to dziękuję Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *