Na Netflixa wjechała właśnie trzecia część przygód Roya, jego klasycznego Mustanga i całej zgrai kumpli. Nie będę owijał w bawełnę, tytuł miał was przyciągnął, ale poziomem to Norwedzy odstawili Amerykanów na kilka długości.
Norwedzy postanowili wykorzystać popularność amerykańskiej serii (która już dawno straciła swojego ducha i jest parodią samej siebie). Stworzyli swoją skandynawską odpowiedź, ale znacznie zabawniejszą, bez absurdalnego motywu ratowania świata. Tu chodzi po prostu o szybką jazdę, akcję i głupi humor. Czy można chcieć więcej?
Jako miłośnik poprzednich części z niecierpliwością czekałem na nowy rok i debiut kolejnej odsłony serii. Tym razem Roy ma wziąć ślub i się ustatkować. Na drodze staje mu Robyn, która kiedyś mieszkała z ukochaną naszego bohatera. Jak w takim układzie zawalczyć o serce tej jedynej? Jak w każdym normalnym związku trzeba pojechać na Nurburgring i się ścigać.
Jeżeli widzieliście poprzednie odsłony to wiecie czego się spodziewać. Dużo amerykańskich aut (ale że jedziemy do Niemiec musi pojawić się też Porsche), ulicznych wyścigów i mnóstwo głupiego, absurdalnego humoru. Tu nie ma udawania, że chodzi o coś więcej niż dobrą zabawę. W kilku scenach pojawiają się słabe efekty komputerowe, ale jakoś pasują do całej konwencji.
Kapitalnie wypada też drugi plan na czele z fantastycznie nieporadnymi Doffenem i Nybakkenem. Ta dwójka zawsze kradnie moje serce. Ale jak może być inaczej, gdy z Norwegii do Niemiec jadą karawanem? To zwyczajnie nie może się udać.
Jeżeli szukacie niezobowiązującej rozrywki i macie benzynę w żyłach to musicie to zobaczyć. Jak widać nie potrzeba wielkich hollywoodzkich budżetów, żeby stworzyć fajny film z autami w roli głównej. Idealna propozycja na zabawne rozpoczęcie 2021 roku.
Patryk Szczechowiak
Ocena: 5+2 za auta i głupotę = 7