Wczorajszy koncert Enter Enea Festival – Preludium to coś wyjątkowego. Po długim lockdownie wreszcie mogliśmy się spotkać i w pięknych okolicznościach przyrody posłuchać jazzu. Był to doskonały wstęp do tego, co czekać będzie nas w sierpniu.
Na początek zdradzę mój mroczny sekret, otóż nie lubię chodzić na koncerty. No może nie tyle nie lubię, co robię to niezwykle rzadko. Widać to zresztą chociażby po ilości recenzji na Fyrtlu. Ale Enter Enea Festival stanowi wyjątek. To wydarzenie, na które uczęszczam już od kilku lat i zawsze z niecierpliwością czekam na kolejną edycję. Nie mogłem sobie zatem wymarzyć lepszego pierwszego koncertu po lockdownie.
I od razu sprostowanie, ponieważ w przypadku Enter Enea Festival słowo koncert to niedopowiedzenie. Tu nie chodzi tylko o genialną muzykę, ale też panującą niepowtarzalną atmosferę i konwencję. Niektórzy przychodzą dla muzyki, inni traktują to jako miejsce spotkań i spędzania wolnego czasu w miłym towarzystwie. Ktoś ubrany jest w elegancki garnitury, a drugi słucha koncertów w koszulce polo. Jedna para siedzi przytulona do siebie, inna delikatnie podryguje w rytm muzyki. I w tym miejscu taka różnorodność doskonale do siebie pasuje. Czyżby festiwalowa publiczność była wyjątkowa jak jazz?
I jeszcze te cudowne okoliczności przyrody. Za sceną rozciąga się jezioro Strzeszyńskie. Dookoła otoczeni jesteśmy lasem. Gdy zapada zmrok robi to wszystko piorunujące wrażenie i potęguje doznania. Szum drzew staje się częścią spektaklu. Uwierzcie mi, że nawet drobne krople deszczu, które pojawiły się wczoraj, jakoś nie przeszkadzały, a dość szybko stały się integralną częścią całości. O wpływie muzyki na otaczający świat i odwrotnie mogliśmy zresztą usłyszeć ze sceny, gdy przemawiał do nas Leszek Możdżer.
No właśnie, tyle wstępu, a ani słowa o muzyce. Tylko co tu pisać? Nawet nie udaję, że jestem obiektywny, ponieważ już dawno zostałem pochłonięty przez ten jazzowy świat. Dyrektor artystyczny festiwalu jak zawsze dał znakomity pokaz swoich umiejętności. Była improwizacja, zabawa formą i oczywiście z lekka nuta humoru. Wystarczyło zamknąć oczy i dać się porwać do alternatywnego świata cudownych dźwięków.
Druga część to z kolei występ Agi Derlak wraz ze swoim kwintetem i zaproszonymi gośćmi. Wspólnie zaprezentowali materiał z nowej płyty artystki. I tu także było znakomicie. Bez wątpienia ta część była bardziej przystępna dla większego grona odbiorców. Brakowało instrumentalnych szaleństw jak u Leszka Możdżera. Przyjemne dźwięki skłaniały za to publiczność do wstawania z miejsc i lekkiego kołysania się w rytm muzyki. Momentalnie przyszedł mi na myśl film La La Land. Może dlatego, że oba dzieła to świetna promocja jazzu, wśród nowych słuchaczy? Wyjątkowy był pojawiający się wokal w niektórych utworach. Jest to raczej rzadkie zjawisko na Enter Enea Festival. Stanowił on jednak znakomite uzupełnienie i doskonale korelował z całością.
Wystarczy mojego wymądrzania. Jestem przecież tylko zwykłym entuzjastą jazzu, a nie muzycznym ekspertem. Niemniej dzięki organizatorom spędziłem wczoraj uroczy wieczór. Na koniec małe kulinarne porównanie. Wczorajsze preludium było jak wyśmienita przystawka. Pełna doskonałego smaku i rozbudzająca zmysły. Wiedząc, że danie główne przygotowuje ten sam kucharz, zwyczajnie pragnę jak najszybciej otrzymać danie główne. Z ogromną niecierpliwością czekam na sierpień i trzy koncertowe dni z Enter Enea Festival.