Lokalny Fyrtel

To co najciekawsze w Poznaniu i okolicach




Kultura Poznań

Wszystko, co dobre szybko się kończy

Mam wrażenie, że dosłownie kilka chwil temu cieszyłem się z rozpoczęcia Enter Enea Festiwal, a tu przychodzi mi napisać jego podsumowanie. Dni festiwalowe nad Jeziorem Strzeszyńskim uciekają niezwykle szybko.

Jak wspominałem wcześniej bardzo nie lubię pisać, czy rozmawiać o festiwalu Leszka Możdżera. Ile można kogoś chwalić? Znów była cudowna atmosfera i fantastyczni artyści. W roku ubiegłym chociaż padało, a teraz nawet pogoda dopasowała się do całości. Na szczęście Dyrektor Jerzy Gumny dziękując wszystkim za obecność i zapowiadając jednocześnie przyszłoroczną edycję zapowiedział, że budżet nie da rady udźwignąć tak pięknej pogody i trzeba będzie zabrać parasole.

Te końcowe słowa oddają również panującą na festiwalu atmosferę. Jest miło, zabawnie bez niepotrzebnego nadęcia. Gdy przed koncertem finałowym pojawiły się problemy techniczne Leszek Możdżer przejął mikrofon i doskonale zabawiał publiczność pokazując ogromny dystans. Najbardziej jednak trafiły do mnie jego końcowe słowa, gdy już wszystko było gotowe. Jak słusznie zauważył grana jest tu jednak poważna muzyka, dlatego po tej chwili żartów i uśmiechów czas się wyciszyć i poddać niezwykłym dźwiękom. I tak było przez cały festiwal. Dużo radości, spontaniczności, ale i poważnych refleksyjnych momentów.

Kto utkwi mi w pamięci na dłużej? Najmilej prawdopodobnie będę wspominał występ First Strings on Mars. Biła od nich niezwykła energia, która momentalnie udzieliła się publiczności. Po ich występie już nigdy nie będę spoglądał na skrzypce tak jak wcześniej. Fantastyczne kompozycje i niezwykła łatwość w nawiązaniu kontaktu z publicznością to coś co urzekło mnie najbardziej. Podobną umiejętnością wykazał się również Aleksiej Archipowski. Nie sądziłem, że jedna bałałajka może dać tyle radości, jednak w rękach takiego wirtuoza ten instrument wyczyniał cuda. Cóż ten człowiek wyprawiał?! Genialna technika, prawdziwe mistrzostwo! Jeszcze ta lekkość, puszczanie oka do słuchaczy, humor, szkoda tylko, że nie grał dłużej.

Oczywiście reszta artystów także spisała się znakomicie. Nadal mam w głowie zaczarowaną publiczność w czasie Psalmów Dawidowych. Było to doznanie nie tylko muzyczne ale i duchowe. Zresztą tegoroczna edycja zapowiadana była jako terapia dźwiękiem i jak się okazało nie był to tylko pusty frazes. Na zakończenie Leszek Możdżer zaserwował mocne energiczne uderzenie, które sprawiło, że o pierwszej w nocy cała widownia wstała, klaskała, bawiła się i żałowała, że to już koniec. Ale jak dobrze wiemy wszystko co dobre szybko się kończy. Na szczęście za rok będziemy mogli wrócić do tego niezwykłego miejsca i ponownie utonąć w pięknych festiwalowych dźwiękach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *