Lech Poznań przegrał z Legią Warszawa 1:2 na Łazienkowskiej. Można powiedzieć, że to żadne zaskoczenie, ponieważ poznaniacy fatalnie spisują się w tym sezonie na wyjazdach, gdyby nie fakt, że zagrali jedno z najlepszych spotkań od dawna.
Wszyscy kibice Kolejorza liczyli na przełamanie drużyny, no bo w końcu kiedy jak nie w meczu z Legią? Niestety nie udało się przełamać fatalnej passy i zmniejszyć strat do czołówki. Jedyna różnica w porównaniu z wcześniejszymi meczami to styl drużyny z Poznania. Pierwszy raz kibice nie mogą narzekać na zaangażowanie i chęć walki zawodników.
Zanim mecz się zaczął Legia już prowadziła 1:0. Zawodnicy Kolejorza ewidentnie byli jeszcze myślami w szatni. Wydawało się, że po straconym golu w 2 minucie czeka nas nudne widowisko, nic bardziej mylnego. Goście nie cofnęli się, tylko ruszyli na bramkę rywali. Kilkukrotnie mieli świetne okazje bramkowe jednak fantastycznie tego dnia prezentował się w bramce Malarz. Gdy wydawało się, że mimo starań mecz zakończy się porażką po świetnej akcji Raduta (ten koleś jednak umie grać) piłkę w siatce umieścił Gytkjaer.
Ku zdziwieniu kibiców, Lecha nie zadowalał remis i dalej atakował. Legia czasami groźnie kontratakowała, jednak to poznaniacy dominowali przez całe spotkanie. I nagle w 87 minucie sędzia Marciniak podyktował kontrowersyjny rzut karny. Piłkę w polu karnym dotknął Kostewycz, jednak jak pokazują powtórki nie było to celowe zagranie. Sędzia mimo tego nie skorzystał z podglądu VAR tylko zawierzył opinii sędziów w wozie.
Przed spotkaniem wszyscy mówili, że jest to mecz o przyszłość trenera Bjelicy w Poznaniu. Porażka miała kategorycznie zakończyć jego przygodę, jednak jest pewien problem. Lechici mimo fatalnego wyniku zagrali naprawdę dobre spotkanie. Pozostaje pytanie, czy był to tylko chwilowy przebłysk, czy może pierwszy krok do wyjścia z kryzysu? Odpowiedź powinniśmy dostać już w niedzielę, gdy to na INEA Stadion zawita liderująca w tabeli Jagiellonia.